13 cze 2013

post.kojarzony.z.Gitarą.

Wszystko kojarzy mi się z Jednym.

Zwłaszcza teraz, gdy już od miesiąca szkolę się z cierpliwości. A im dłużej ta szkoła trwa, tym bardziej okazuje się, że jestem daremną uczennicą. Stopnie to mogę liczyć chyba jedynie w celcjuszach, bo mam coraz większą gorączkę i na niczym skupić się nie umiem. Otóż ledwo co się obudzę już mi się zaczyna kojarzyć. Idę na spacer z kotem - Gitara nie lubi kotów. Jadę do pracy - w pracy mogę zjeść pizzę. Na przykład z chilli. Gitara lubi chilli. Idę na zakupy - wydaje pieniądze. Gitara lubi pieniądze. Włączam YouTube - muzyka za głośno - Tata mówi, żebym ściszyła - zakładam białe słuchawki - Gitarze zepsuły się w Szwecji słuchawki, tylko że czarne...I tak w kółko! No i nic złego by w tym nie było, gdyby nie to, że za każdym razem mam ochotę się z Nim skontaktować. Zdrowy rozsądek i Mama podpowiadają mi, że mogę Mu tym przeszkadzać w pracy czy coś...i muszę się powstrzymywać. Stąd ta gorączka.

Ukojenia szukałam na przykład w Krakowie. Miał być babski wypad z zamiarem alkoholowego sponiewierania się (słyszałam, że ten często stosowany zabieg oczyszcza umysł i ciało), a skończyłoby się tragicznie. Decydując się na półgodzinny rejs po Wiśle za 10 zł żadna z nas nie sądziła, że może być on naszym ostatnim, na dodatek jeszcze przed sponiewieraniem się! 15 minut rejsu za nami i za jedną z większych atrakcji można uznać fakt, iż w podobnie zawrotnym tempie 12 km/h minęła nas ciut większa łódka z prawdopodobnie Niemcami. No super relaks. Obecność Niemców odkrywam po usłyszeniu gorliwego "ja!ja!ja!". Niewykluczone jednak, że krzyczącym był odważny Polak. Kapitan pewnie zapytał z nudów, czy ktoś chce poprowadzić, bo jemu się nie chce i ten się tak wyrwał...i rozgryzając tę niedającą mi spokoju zagadkę, tempo fal mózgowych dostosowało mi się do tempa fal wodnych. Coraz wolniejszych, jednostajnych i otumaniających. Tak! Nie myślałam...Udało się, gorączka jakby trochę zmalała, mózg wyłączył...I gdy już totalnie tępym wzrokiem dostrzegłam spanikowanego kapitana naszej łajby i wytarłam ściekającą z brody ślinę, sytuacja okazała się zbyt poważna, by nie zacząć krzyczeć z kapitanem! "Halo, pomocy...POMOCY!!". Nie wiedziałam jeszcze co się stało, ale się bałam na wszelki wypadek. "Pękła linka, nie mam sterowania!" Nagle dotarł do mnie tragizm sytuacji...Wszyscy zginiemy! Bez prowiantu, na środku rwącej rzeki, z jednym wiosłem. To koniec... " Tylko nie teraz...nie teraz...Obym nie zginęła! Skakać do wody, czy nie skakać?! Jeszcze mnie Łukasz nie widział w takiej fryzurze! I czy przekazałam Mu, że w razie czego chcę, by mnie spalono..?! Zresztą po co Mu ta wiedza, jak i tak tu utonęęęę!".  Ze strachu zapomniałam, że nie znam alfabetu Morse'a i w biały dzień próbowałam telefonem dawać znaki świetlne chińskim turystom stojącym na brzegu rzeki. Nie zczaili mojego przekazu - zrobili mi zdjęcie -.- NO NIE! A takie niekorzystne światło...zerkam na wszelki wypadek kątem oka czy inni pasażerowie też mogli wyjść nie-za-bardzo i co widzę!? Wszyscy się śmieją, radość płynie z oczu każdego pasażera, NIE WIERZĘ!. "Taki spokój, a ja już Łukasza przed śmiercią nie zobaczę?!". Rozglądam się nerwowo w poszukiwaniu choćby jednej łkającej osoby i oczyma przygotowanymi na potok łez, które z pewnością zalałyby całe dno łodzi, bo NIKT nie podzielał moich obaw, dostrzegam wybawców. Łódka "Zbyszek" stanęła na wysokości zadania. Uratowano nas. Ciężka akcja ratunkowa trwała 95 sekund. Odholowano nas do brzegu dopiero po kolejnych 40 minutach rejsu w ramach rekompensaty...trochę za długo, tam i z powrotem, tam i z powrotem...Ale! Zaoszczędzone jakieś 30 zł. Jestem do przodu. Zawsze to jakieś pieniądze, a co ? A Gitara lubi pieniądze.!

<3