12 wrz 2013

Na złość inzynierom i koleżankom.

To że Katowice coraz bardziej się unowocześniają, remontują, galeriują i industrializowywowują to widać na przykład po ilości występowania magistrów inżynierów i robotników na każdy metr kwadratowy w centrum miasta. Na moje oko, zajmują oni jakieś 85% powierzchni dróg, a Ty, biedny szaraku z małego miasteczka, szukaj potem nerwowo przejścia między nimi, projektami, a koparką i betoniarką, i to z ryzykiem zginięcia w czeluściach przekopanej głęboko, chyba do samych Chin, ulicy. Przejście masz właściwie takie ciasne, że prawie na elewacji budynków, więc wszyscy tak łażą po tych ścianach i się brudzą, bo wszędzie pełno kurzu, ale ani ponarzekać, bo taki hałas, że nikt nie usłyszy, to po co marudzić, ani trafić do celu, bo ulice pozamykane, „przejścia nie ma”, jakieś labirynty i myślisz - „zaraz się zgubisz, dziewczyno i zostaniesz tu na zawsze, bo nikt Cie nie znajdzie…żegnajcie familoki, witajcie szklane domy, najwyżej umyjesz te szyby i Żeromski będzie dumny… matko i córko! Ja się pytam - po coś tu właściwie przyjechała?!”.

No i się okazuje, że na prawdę kto pyta nie błądzi, bo oto skręcam w ulice Staromiejską i nieoczekiwanie znajduję swój cel wątpliwie przyjemnej jak dotąd wycieczki . Tadam! Tak, inżynierzy! Nie udało Wam się dotrzeć do tego miejsca! Przed oczami mam mały, stary, dobry jarmark, czyli kilka drewnianych domków, które bynajmniej nie są ze szkła i żelbetu. Och, Drogi Losie, tudzież Organizatorzy Przedsięwzięcia, jeżeli zrobiliście to celowo! Jakże trafne połączenie nazwy ulicy z od wieków powtarzającym się wydarzeniem!  Serce mi rośnie na wizję czekającej mnie starodawnej wymiany handlowej. Zaraz jakiś kupiec, przyjmijmy, za 2 kg sera koziego i słoik miodu, będzie chciał mi sprzedać krowę! A jeśli nie dobijemy targu, to za owcę kupię worek pszenicy…tylko zaraz… ja nie mam owcy. Ani zresztą oni nie mają krów. Czytam nad budkami „Jesienny Jarmark Urodzinowy” i „148. urodziny miasta Katowice”.  148! Czyli szlag trafił kozę za krowę! Wyciągam portfel.

I przechadzam się kolejno po budkach, z chęcią wydania przy każdej z nich wszystkich moich pieniędzy. Wypieki lokalnych piekarni podrażniają zmysł węchu do tego stopnia, że mam ochotę chleb wciągać nosem bez gryzienia. Butelki win z polskich winnic kupiłabym po to, by mi było szkoda wypić i stałyby w ramce na półce gotowe by się nimi chwalić. Bursztynu było tam tyle, że w całym Morzu Bałtyckim pewnie już nie ma ani grama – wszystko jest w Katowicach! Przyprawy, których nazw nie potrafię powtórzyć, sypały się po całej ulicy i można je pewnie wykorzystywać do potraw,  których umrę, a nie będę znała. I ta herbata z ziół i owoców afrykańskich, której malutki łyczek działa do teraz – od 5 dni nie muszę w ogóle spać! Cholera wie z czego to był wywar, ale dodaje energii!

I było tych rozkoszności dużo i kiczu też było trochę. Nawet więcej niż trochę. Byłabym jednak bardzo niesprawiedliwa gdybym wśród pyszności, kolorowości, śmieszności i tandety niektórych stoisk, nie zatrzymała się dłużej przy dwóch talentach, których szczerze zazdroszczę i nie osiągnę nigdy, chociażby mnie zamknięto w lochach i wypuszczono jedynie jeśli coś podobnego zrobię. Umarłabym w męczarniach, ale jakby nie patrzeć – dla sztuki! Bo uzdolnienia, które podziwiam, to pisanie ikon i zdobienie porcelany, czym się zajmuje pani Karolina Wicha, oraz tworzenie wyjątkowej biżuterii, co jest pasją pani Zuzanny Gajek. Z biżuterią pani Gajek ma łatwiej niż z ikonami pani Wicha. Dopóki bowiem będą istniały kobiety, dopóty będzie popyt na naszyjniki, kolczyki i bransoletki. Tym bardziej takie wyjątkowe. Autorka wciąż się szkoli, by jej dzieła były coraz lepsze. Pani Gajek ma za sobą kursy tworzenia biżuterii metodą wire wrappingu, sutaszu, filcowania na sucho i na mokro i quillingu, czyli wiadomo. Wszystko jasne. No nikt inny takich nie umie robić na pewno i już! Przede wszystkim własnoręcznie, czyli że z duszą, a nie maszynowo, czyli że ( I TO JEST TUTAJ NAJWIĘKSZYM ARGUMENTEM ) co trzecia napotkana kobieta ma taki sam naszyjnik!  Natomiast pani Wicha pisząc ikony, ma trochę trudniej. Głównie dlatego, że ikona kojarzy się dzisiaj bardziej z ikoną mody, wyznaczającą trendy wśród chcących być pięknymi, niż ze złoconymi obrazami, przedstawiającymi świętych. Pani Wicha nie zamknęła się jednak w klasztorze, by odgrodzić swoją sztukę od nowoczesności, ale idzie z postępem i wykorzystuje bardzo nowoczesne metody, dzięki czemu jej dzieła stwarza jeszcze bardziej wyjątkowymi. Warto wspomnieć, że ikony te są tworzone z wykorzystaniem 24-karatowego złota, tak że tego. Kto bogatemu zabroni?! Niejeden obraz pani Wichy znajduje się już w prywatnych kolekcjach w Polsce i za granicą. A nawet jeśli ktoś ma nie po drodze ze sztuką starocerkiewną, to może poprosić panią Karolinę o wyjątkowe zdobienie porcelany i co ? I nie dość, że żadna koleżanka nie będzie miała takich kolczyków jak ja, to i kawy w tak ślicznej filiżance napije się tylko u mnie i nigdzie indziej na świecie! Niech się wścieknie!

Tymczasem, zachęcam wszystkie panie do bliższego zapoznania się z działaniami obu artystek. Będzie o nich coraz głośniej, bo biorą udział w takim fajnym, trudnonazwanym projekcie, CouveusePL, dzięki któremu mają zapewnione porady specjalistów i  nie są same we wchodzeniu na nasz trudny rynek. Panów też zapraszam, żeby mnie nie posądzono o skrajny feminizm. Niech wieść o zdolnych kobietach dotrze przez przekopane ulice Katowic do Chin, skoro już są tak blisko dzięki unowocześnianiu stolicy Śląska. I pozdrawiam wściekłe koleżanki,
Michaszka.

p.s. koleżanki moje drogie, wiecie, że tak na prawdę taka nie jestę nie ? :* :P