23 kwi 2015

absurd goni absurd.

Absurd - określenie zjawiska zachodzącego w kontekście sytuacji, po zaznajomienu się z którą człowiekowi nie jest w stanie przyjść nic innego do głowy poza bezsilnym: "Co ja, na boga, pacze?".*

 * Językoznawcy zauważają, że w miarę zwiększającej się częstotliwości występowania absurdów w życiu człowieka, wyrażenie " Co ja, na boga, pacze?" zostaje nieraz zastępowane wyrażeniami typu: "Ale, że w ogóle...jak?", "No, kur*a, nie wierzę w to co widzę!", "Łodefak", "No rence opadajo." i wiele innych. Za przyczyny powstawania nowych reakcji słownych na absurd uznaje się chęć wprowadzenia w życie różnorodności i koloru ( jakby już same absurdy kolorów nie wprowadzały...)

Absurdy obserwowane są na całym świecie. W opinii publicznej istnieje przekonanie, że ich częstotliwość jest odwrotnie proporcjonalna do stopnia rozwinięcia ekonomicznego i społecznego danego kraju. Jak wiele przekonań społeczeństw naszego globu, jest ono mylne! Przykładem mylnego przekonania jest między innymi uważanie czarno-żółtego puszystego owada, podobnego do pszczoły, ale jakby zawsze od niej bardziej zmęczonego, za bąka! Bo mało kto wie, że tak na serio, ten bąk to trzmiel, a trzmiel to tak na prawdę bąk i wszyscy mówią: "Uważaj, bąk!". A to nie bąk. (Zatkało kakao, hm?!). 

Innym przykładem mylnego przekonania jest teoria, iż w Nowej Zelandii życie jest usłane różami. Owszem jest, ale tylko wtedy, gdy zwiedzamy rosarium w ogrodzie botanicznym. W pozostałych momentach życia - nie jest. Wskazuje na to właśnie występowanie poważnych i poważniejszych absurdów. Poniżej zostaną zaprezentowane niektóre z nich. Sami oceńcie w jak wielkim stopniu mogą one wpływać na psychikę oraz odbiór rzeczywistości i jak wielce mogą utrudniać życie.

1.) Kościół z widokiem na klub go-go


Przez niektórych zjawisko to absolutnie nie powinno być zaliczone do absurdów, a raczej do pomysłów na przyciągnięcie wiernych, ukazanie nowozelandzkiej tolerancji oraz przenikanie się kultur. Funkcję obu budynków można podciągnąć pod nomenklaturę kościelną i uznać, że przecież oba są świątyniami i w obu można się modlić. W pierwszym o zdrowie i by nie zabrakło pieniędzy, a w drugim, o zdrowie i by nie zabrakło pieniędzy. Użyteczność sąsiedztwa owych budynków uznaje się za wysoce przemyślaną: wierni, zaraz po mszy, czując się wypełnieni miłością do bliźniego, nie mają oporów przed okazywaniem uczuć pięknu, pracującemu za dolary w domu bez okien. Z drugiej strony, gdy człowiek czuje się jednak niekomfortowo po tym co przeżył w klubie go-go, nie musi szukać daleko oczyszczenia i spokoju ducha. Raptem kilka kroków, spowiedź, pokuta i bach! Załatwione.


Przeciwnicy sąsiedztwa kościoła i klubu striptiz uważają, iż wyżej zaprezentowany obraz, a widniejący na ścianie klubu i skierowany w stronę okien kościoła może troszeńkę rozproszyć przed modlitwą, bowiem ci z większą wyobraźnią w trakcie mszy, owszem, będą się zastanawiać nad kwestią wiary, ale raczej w kontekście: "Wierzę, że ona nie ma zamiaru malować na płótnie tym pędzlem, który trzyma w ręce w okolicach pośladka". A pytania egzystencjonalne typu: "To co ona chce z nim zrobić!?" też raczej księdzu by się nie spodobały. Natomiast ci z mniejszą wyobraźnią są posądzani o myśli typu: "Ale ona ma cycki!", co też nie sprzyja modlitwie.Ale co na to wszystko Bóg? Znajdą się tacy, którzy uznają, że na pewno się cieszy. Zaobserwowano bowiem, że w raz z pojawieniem się klubu go-go obok kościoła, zainteresowanie wydarzeniami religijnymi niezwykle wzrosło. Nie ważne czy dlatego, że u sąsiada roznegliżowane pracownice delektują się przerwą na papierosa przed budynkiem prezentując wszystkim, w tym wiernym, swoje uroki. Nieważne! Za dużo osób od kościoła się odwraca, każda owieczka jest ważna. Powód przyjścia do kościoła od wieków był rozpatrywany indywidualnie. Bez wątpienia w dalszym ciągu jest to chęć zbliżenia się. Niektórzy do boga, niektórzy do striptizerek. Tyle. Nieistotne że takim razie w dzisiejszych czasach ilość wygrywa nad jakością. To gdzie, w takim razie, prawdziwy absurd? Otóż zastanówmy się - kto by pomyślał jak bardzo papierosy mogą wpłynąć na atrakcyjność zwykłej mszy.

2.) Prawo jazdy
Z tym tematem związanych jest kilka absurdów, więc konieczne jest stworzenie podkategorii:
a.) okres ważności prawa jazdy:
Wjeżdżając do Nowej Zelandii z międzynarodowym, ważnym przez 5 lat, prawem jazdy, należy zapomnieć, iż jest ono ważne przez 5 lat. Polacy mają prawo jeździć w kraju kiwi na międzynarodowym prawie jazdy przez najwyżej 12 miesięcy. Następnie należy przystąpić do egzaminu na prawo jazdy nowozelandzkie. Za powód konieczności przystąpienia do testu uznaje się oficjalnie fakt, iż kierowca po 365 dniach jazdy nie po prawej, a po lewej stronie jezdni na pewno jest gorszym kierowcą niż w ciągu całego poprzedniego roku. Jasne jest bowiem, iż w miarę upływu czasu człowiek coraz gorzej radzi sobie z przyzwyczajaniem się do pewnych zasad i w dwunastym miesiącu jeździsz po odwrotnej stronie jak większy wariat niż w pierwszym dniu.
b.) okres ważności prawa jazdy 2:
Dla tych, którzy jednak nie czują się na siłach, by zdać egzamin po roku przebywania w Nowej Zelandii istnieje opcja nie-do-odrzucenia! Otóż wystarczy, że w 366 dniu wyjedziemy z Nowej Zelandii! I nie, nie chodzi tu o permanentne opuszczenie wyspy, bo stopień absurdalności tej sytuacji ocenia się raczej jako słaby. Chodzi o to, by wrócić i nie zdawać egzaminu! A istnieje taka możliwość, bo prawo nowozelandzkie samo to wymyśliło! Opuszczenie Nowej Zelandii na co najmniej, uwaga, dzień (!), sprawia, że posiadane międzynarodowe prawo jazdy nabiera nowej siły i po powrocie do kraju możemy na nowo korzystać z 365 dni prowadzenia samochodu bez konieczności posiadania na to nowozelandzkiego pozwolenia. Jasne jest bowiem, że w miarę upływu czasu człowiek coraz gorzej radzi sobie w przyzwyczajaniem się do pewnych zasad i w trzynastym miesiącu jeździsz jak większy wariat niż w pierwszym dniu, ale odpocząłeś jeden dzień za granicą, więc teraz pójdzie Ci lepiej.
c.) zdawanie egzaminu
Nowa Zelandia jako kraj bardzo przychylny obcokrajowcom, często stara się ułatwić im/nam życie. I tak oto kiedy człowiek jest w końcu zmuszony do zdania egzaminu na prawo jazdy, władze kraju umożliwiają rozwiązywanie testu teoretycznego z tłumaczem. Pytania są bowiem zadawane w języku angielskim. Bez żadnego w tej chwili sarkazmu - nie musisz rozumieć pytania, żeby wiedzieć jak jeździć, dlatego nikt nie wymaga na teście znajomości języka i bez problemów umożliwiają opcje tłumaczenia pytań i odpowiedzi w trakcie egzaminu. Dodatkowo, zdając sobie sprawę ze stresu, jaki egzamin może wywoływać i chęcią zredukowania go do minimum istnieje przyzwolenie, aby to przyjaciel/członek rodziny/ktokolwiek inny, kto przyniesie ulgę i komfort zdającemu, był tłumaczem. Organizatorzy kursów nie wnikają, w ramach szanowania prywatności, w to, czy tłumacz jest być może specjalistą kodeksu ruchu drogowego w Nowej Zelandii. Zakładają uprzejmie, że on jedynie wypełnia w danym momencie rolę społeczna, która została mu przypisana i tłumaczy z języka angielskiego na język ojczysty zdającego. Obiektywnie i dla zachowania bezpieczeństwa na drogach, na pewno nikt nikomu nie podpowiada.
d.) równouprawnienie narodowości w kwestii prawa jazdy
Niemcy nie muszą pochodzić do żadnego egzaminu.


Absurd ten pozwala na stwierdzenie faktu, że Hitler musiał mieć racje, bo inaczej tyle osób, by go nie słuchało. Niemcy to jednak nadludzie.

3.) Okien i garów nie umyjesz
Absurd ten lekceważony jest przez ludzi wyznający ideę: 'Na-co-komu-czyste-gary-a-juz-na-pewno-okna!?lizmu". Natomiast dalece utrudniający życie osobom żyjącym według zasad "lubię-jeść-obiad-na-czystym-talerzu-i-widzieć-czy-na-zewnątrz-pada-czy-nie-,brudasie!!"-lizmu. Jednakowoż absrahując od tego, czy komuś to zjawisko przeszkadza, czy nie, niezaprzeczalnym faktem jest, że ono istnieje.
a.) Architekci, czy też ktokolwiek inny, kto wprowadził w życie model kranu zaprezentowany na poniższych ilustracjach zasługuje, zdaniem wielu, na delikatnie mówiąc karę bolesnej chłosty.

Bolesnej po to, by poczuli oni cierpienie wszystkich myjących ręce/garnki/widelce itp.itd. pod zdaje się w takich chwilach najgorętszą wodą na Ziemi. Odkręcając wodę ciepłą, po kilku sekundach otrzymuje się wrzątek. Niezliczona ilość kubków, talerzy, a nawet patelni została uszkodzona z powodu prób umycia tego wszystkiego w tym krótkim czasie, w którym zdrowie nie jest narażone na szwank.("Szybko, szybko, dopóki leci chłodna i mam jeszcze skórę!"). Wszelkie próby uzyskania tzw."letniej" wody za pomocą odkręcenia w tym samym czasie wody zimnej przy użyciu tego typu kranu, kończyły się niepowodzeniem i oparzeniami. Kurki są nieruchome i zbyt krótkie, by w tym samym czasie nalać do jednego naczynia wodę i gorącą, i zimną.



Gospodynie domowe zadają błagalne pytania:"Dlaczego nam to zrobiliście? Jaki jest w tym sens?". Naukowcy od lat poszukują odpowiedzi na te pytania. Niepocieszającym jest fakt, iż filozofowie twierdzą, że kran jest jakby zamoistną karą dla człowieka, który jest z natury leniwy i zwlekał z umyciem talerzy po kolacji. Absurd kranu pozostaje zagadką po dziś dzień.

b.)  Absurd okien w Nowej Zelandii został na szczęście rozwiązany. Architekci, zmartwieni biernością człowieka, coraz głębiej zapadającego się w fotel i niewykonującego żadnych ćwiczeń (a jak wiadomo, w przypadku Nowej Zelandii taki człowiek jest traktowany jako chory, któremu trzeba pomóc) stworzyli nieumywalne okna. Świeżego powietrza można tu bowiem zaczerpnąć jedynie uchylając szybkę na zewnątrz, tudzież ją przesunąć, jednocześnie pozostawiając jedną część nieruchomą.

I nie ma takich sił, by bez zaawansowanych umiejętności gimnastycznych całe okno doprowadzić do porządku. No nie ma opcji! Wyginanie całego ciała nie wystarcza. Stosowanie długich akcesoriów do mycia okien nie wystarcza.

Zanotowano przypadki desperackiego wybijania kości ze stawów, by choć trochę zbliżyć się do nieumytego kawałka szyby. W niektórych częściach kraju, nieoficjalnie odbywają się zawody na mycie okien. Wygrywa ten, kto najszybciej umyje okno z jak najmniejsza ilością połamanych kości. Policja nieskutecznie jak dotąd walczy ze zjawiskiem nielegalnego wspinania się na rusztowania budynków w trakcie ich renowacji. Służy ono nie tyle budowniczym, ile tęskniącym za promieniami słonecznymi w salonie.

4.) Jak można chodzić w takich butach!?
Wiele osób twierdzi, że o gustach się nie dyskutuje. Ale to zjawisko nie jest już kwestią gustu. Jest problemem społecznym. Otóż Nowozelandki słyną ze stosowania się do trendu z rodzaju: "Nie ma tu żadnego trendu. A już tym bardziej gustu". Nie przeszkadza im to jednak w epatowaniu poczuciem pod tytułem: " Ale ja mam zajebisty gust!". Nieumiejętność dobierania przez nich ciuchów nie tylko jest krytykowana przez światowej sławy projektantów, ale zauważana na ulicy przez każdego kompletnego laika świata mody. Widok zachwyconej swoim ubiorem dziewczyny, której wyraz twarzy krzyczy "Przesuń się, bicz, idę na melanż!" po prostu boli. Jeżeli są szczęśliwe same se sobą, nie mają kompleksów i lubią swoje ciało takie jakie jest, to tylko im zazdrościć silnego poczucia własnej wartości. Jeżeli ubiorą sukienkę(nota bene przypominającą sukienkę sylwestrową, a wybierają się na zakupy po mleko) 3 rozmiary za małą i wciąż są dla siebie seksowne, kij im w oko. Chociaż może lepiej kij w oko społeczeństwu, które musi na ten obrazek patrzeć. Ale! Niewybaczalne i absolutnie niezrozumiałe jest ślepe zapatrzenie i noszenie z pasją w oczach takich butów:

Grzech i hańba! Zero szacunku dla stóp! Wstyd. Nogi powinny odmawiać chodzenia w tym obrzydlistwie.* Z każdym postawionym krokiem właścicielka takiego buta powinna padać na twarz i wybijać ząb. Nawet jeśli akurat nie ubrała tych butów. Ale kupiła. Podobają jej się, a to znaczy, że ma niepokolei w głowie. Jeszcze jak dobierze do tego sukienkę to już w ogóle powinna się wyspowiadać. Zdrowszy na umyśle ten, który nie widział tego połączenia!

* Zdjęcie obrazujące którąś z koleżanek autorki tego artykułu czy w ogóle mijanych na ulicy dziewczyn nie
zostało zamieszczone z obawy o chęci znalezienia jej i zerwania butów ze stóp lub co gorsza po prostu zaatakowanie jej z racji krzywdy jaką wyrządza światu. Chociaż, trzeba przyznać, wizja ataku, była dla autorki kusząca.

Wyżej wymienione absurdy widnieją na liście obok jazdy samochodem po wypiciu alkoholu, 15%- ego podatku, darmowej wodzie z kranu, akceptowania związków homoseksualnych, niskiego bezrobocia, niewystępowaniu żadnych groźnych dla zdrowia zwierząt i wielu innych. Ich odbiorcy nierzadko ich nie zauważają. Często akceptują i z nich korzystają. Skreślają z listy bądź dodają swoje. Uważają, że zależy to od ich sumienia. Narzucają je innym. Badacze absurdu wciąż czasem nie potrafią ocenić czym dana jednostka społeczna kieruje się oceniając sytuację jako absurd. A niby tacy mondrzy, a nie umio. Rence opadajo.