Kryzys twórczy przełamany! I zaznaczam, że czerwone półsłodkie nie odegrało tu żadnej roli.
Dziękuję wszystkim, którzy pomagali mi odnaleźć wenę i doszukiwali się w każdym zdaniu pomysłu na nowego posta. Szczególnie doceniam wczorajsze pomysły kolegi Świadka, których po długiej walce z samą sobą postanowiłam jednak nie wykorzystywać ;)
Okazało się, że źródłem natchnienia może być panika. Tak! I to panika o własne życie...a konkretnie o swój życiowy potencjał, który wiem, że we mnie drzemie. Czuję, że mogę zrobić coś dla świata...albo przynajmniej dla siebie. Tyle że, cholera, nie odkryłam jeszcze co! Początkowo mnie to drażniło, zazdrościłam ludziom pasji i talentów, byłam lekko sfrustrowana. Nie robiłam nic, bo uznałam, że to najwyraźniej, po prostu, nie mój czas. Myślałam, że bliżej nieokreślony talent spadnie na mnie jak grom z jasnego nieba. Dlatego często zerkałam w chmury, czy to aby nie już ? Czy jakiś zbłąkany piorun szuka mnie, żeby we mnie strzelić...ale nic. Nie było nawet dającego nadzieję maleńkiego grzmotku. Zaczynałam tracić cierpliwość. Heloooł! Ileż można czekać ? Każdego ranka zastanawiam się, czy jestem lepsza od siebie z dnia poprzedniego. I nic się nie zmieniało! Wpadłam w panikę..."Jak to? Tyle czasu i jeszcze nie jestem jakby ani trochę zdolniejsza? Jak to się mogło stać...bo to, że wiem, że pierwsza literka "o" w napisie "Google" jest koloru piasku na pustyni Wadi Rum, to się chyba nie liczy?" Serce mi waliło, ręce drżały - "I co teraz?!"
I może nie zareagowałam nagle. Nie wybiegłam z domu krzycząc " Tak! teraz wiem, jak zdobyć świat!". Ale ta panika sprawiła, że coraz częściej miałam raczej ochotę szeptać: " O rany rany, chyba coś muszę zrobić sama...". W końcu żech się kapnęła!
I taka dumna ze swojego odkrycia, postanowiłam powoli zmieniać swoje życie. Doniośle brzmi...A poważne słowa wymagają poważnych działań - decyzja zapadła - pójdę na rower !
Sytuacja straciła na swojej powadze, kiedy sobie przypomniałam, że nie mam swojego roweru...ale doszłam do wniosku, że nie ma co na początku szaleć - rower na pół z tatą to dobra alternatywa. Trochę on pojeździ, potem trochę ja...dwa okrążenia bieżni miały być moją życiową rozgrzewką. Odrobinę się bałam, że zapomniałam jak się jeździ, dlatego pozwoliłam tacie, żeby jechał pierwszy, a ja sobie popatrzyłam, jak on to robi. Próbowałam nie zauważać tych wszystkich ludzi dookoła. "Że też akurat dzisiaj i akurat teraz musieli się zlecieć ci amatorzy spędzania czynnie swojego wolnego czasu ! Te wszystkie pięciolatki ! Dzieci są okrutne. Mogą mnie bezczelnie wyśmiać. Ale najwyżej jak się tu gdzieś przewrócę, to się nie będę podnosić. Doczołgam się do domu z głową wrytą w ziemię, nikt mnie tak nie pozna." Ta myśl mnie trochę uspokoiła, więc rozłożyłam się nieopodal na zachwycająco zielonej trawie i udawałam, że bardzo nie mogę się doczekać swojej kolejki na rowerze. Chciałam się dać pochłonąć radośnie świecącemu słońcu. Raziło mnie w oczy, więc je przymknęłam. I natychmiast wyostrzył mi się zmysł słuchu. Przyjemnie było wsłuchiwać się w prośby rodziców "Kochanie, nie jeździj po trawie" albo "Dziecko, ale nie tak szybko". I może jestem zła, ale dźwięk przewracania się 4-letniej dziewczynki na twardy beton też mnie cieszył. Nawet zapragnęłam tę sytuację zobaczyć, więc się wyprostowałam. Otwarłam oczy i zdążyłam jeszcze zauważyć jak dziewczynka w różowym sweterku z desperacją na twarzy ratuje swój różowy rowerek przed zarysowaniem. Ona już leżała na bieżni, ale rowerek jakby unosił się w powietrzu! Wyglądała, jakby był wszystkim, co ma. Chciała go udźwignąć całą sobą. Takiej siły chyba nigdy więcej w swoim życiu nie doświadczy. Nie doceniałam dziecięcej determinacji.
Ten widok dodał mi odwagi. "Dawaj rower, tato!". Lekko się zachwiałam, tata chyba chwilowo we mnie zwątpił, bo krzyknął " Tylko nie po trawie, Michalina!". Puściłam to mimo uszu, ale jak usłyszałam "Nie tak szybko, dziecko!" to musiałam sobie szybko przypomnieć ile mam lat. Bo chyba nie 5, tato? Przecież się nie przewróciłam z hukiem, a Twój rower nie jest nawet różowy.
Wróciłam niesamowicie zadowolona z życia. Zrobiłam nawet trzy okrążenia, to już coś. Jestem na pewno zdolniejsza od siebie z dnia poprzedniego - nauczyłam się manewrować przerzutkami w rowerze. Uczucie paniki zniknęło. Uff-wreszcie jakaś zmiana, jakieś postanowienie. I jakaś wena. Jeszcze średnia, ale zawsze jakaś !
Śmieszne. Serio ;)
OdpowiedzUsuń