14 mar 2014

Podsumowanie.Roku.vol.3.Wreszcie

Mobilizejszyn nadejszła.

Październik

Jako że już marzec następnego roku, muszę się mocno wysilić, by coś sensownego z październikowych otchłani mojego mózgu wyciągnąć. Albo go zatem przepiłam (październik, nie mózg), albo skoczyłam do wody na główkę i wszystko zapomniałam. Skakać do wody na główkę nie nauczyłam się nigdy dotąd, więc śmiem twierdzić, że to nie ten wariant. Pierwszy nie przypadł mi do gustu, więc nawet jeśli tak było, to i tak oficjalnie muszę zwalić winę, dla potomnych, na coś innego. Stres przed listopadem i wyprawą na Filipiny. Tak! To na pewno to! Pamiętam, że w trakcie zaznajamiania się z tym, co może mnie spotkać, odnosiłam wrażenie, że moja wrodzona zdolność racjonalnego myślenia ewidentnie się popsuła. Odeszła na zawsze...<minuta ciszy>. Otóż między innymi czekało nas w moich wizjach przede wszystkim rozbicie samolotu. I to najpewniej najpierw by go porwano, potem zacząłby się palić, a następnie traciłby wysokość, aż ostatecznie opadłby na dno oceanu. Jeżeli cudem byśmy ocaleli ( a na pewno byśmy wpadli do wody na główkę i wszystko zapomnieli), prędzej czy później dopadła by nas malaria. Gorączka, wymioty, biegunki, wypadanie włosów, dreszcze...Jednak choroba wyszłaby na jaw dopiero po porwaniu nas dla okupu, bo mafia filipińska myślałaby, że jesteśmy bogaci. Tyle że oni by nie wiedzieli, że w samolocie nas już zdążyli z wszystkiego okraść. Jakby się dowiedzili, że nic nie mamy poza rozwijającą się w szalonym tempie malarią, to by nas wypuścili. Nie moglibyśmy jednak wylecieć z Filipin, bo w samolocie ukradli nam przecież i paszporty, więc przypominając sobie co my właściwie tu robimy( no bo skok na główkę...), zginęlibyśmy pod gruzami jakiegoś budynku z kartonu w wyniku najsilniejszego od wieków trzęsienia ziemi. Co mną kierowało, by jednak polecieć? Najwyraźniej uznałam, że przyda się pozostałym wyprawowiczom ktoś z proszkiem do prania w płynie.

Listopad

Jasna sprawa, nie zginęliśmy. Mój gaz łzawiący, który miałam wszędzie nosić, a nawet planowałam czasem z nim spać, leżał cały miesiąc na dnie plecaka niedotknięty. W samolocie moglibyśmy umrzeć jedynie z przejedzenia, bo catering mieli tak bogaty, że zastanawiałam się, czy nie zabrać na wynos. W gazecie arabskiej, o którą z Ola poprosiłyśmy bo co?! Bo z Europy i już arabskiego nie znamy?! Żaden Times, dawać nam tu robaczki! Pooglądałyśmy obrazki, no i mogłyśmy pakować jedzenie...Oczywiście nie wzięłyśmy - wpakowałyśmy je w siebie na siłę, bo brakłoby miejsca w plecaku na ładny kocyk w kratkę! Aha. Pragnę zaznaczyć, iż przelot tych zaledwie -naście tysięcy kilometrów, był moim pierwszym w życiu. Start i lądowanie okazały się nie być najprzyjemniejszymi momentami podróży, ale dla widoków z okna ( i jedzenia ofkors) mogłabym duuuuuuuuuuurś startowac i lądować, startować i lądować...

Lecieliśmy samolotem kilka razy, bez większych tragedii. Nawet szkoda, bo siedziałam raz przy wyjściu ewakuacyjnym i odczuwałam silną potrzebę wykazania się w razie katastrofy...jak podróż może człowieka odmienić...no ale niestety, jak na złość, żaden silnik się nie urwał. Nieszczęśliwy los miał jednak szansę się do mnie uśmiechnąć, bo nic tak wyprawy nie upiększy, jak tajfun w historii największy! Tyle że niewiele z nim mieliśmy do czynienia, bo nie dotarł do miejsc, w których w tym czasie przebywaliśmy <klops> Ale nie powiem, o śmierć się ocieraliśmy! I to dosłownie, bo zwiedzaliśmy jaskinię w Sagadzie, u wejścia do której chowano dawniej zmarłych. Zrobiliśmy sobie nawet sweet focie z trumnami, z czego właściwie jak na nie patrzę, to nie wiem czy się cieszyć. Niezbyt korzystnie wyszłam. Jakoś blado.

Całe życie przed oczami przelatywało mi w naziemnych filipińskich środkach transportu. Tamtejsi kierowcy, daję głowę, uczęszczają na kursy bycia obojętnym na wszelkie niebezpieczeństwa na drodze. Czerwone światło służyło jedynie ubarwieniu dróg, każdy chyba MUSI tam trąbić, titać, hałasować. Ludzie na drodze? - nieważne. Przepaść we mgle, a droga wąska na szerokość mojego przedpokoju - nieważne! Jak zginąć to razem! Na szczęście nie było nawet czasu, by zastanawiać czy faktycznie jestem w stanie zgodzić się na to poświęcenie dla grupy...Tyle do obejrzenia! Tu widok, tam widok, tu ludzie, tam ludzie <wiem, brzmi jak wszędzie>. A że szybko tam TRZEBA jeździć, wszystko wyłapałam wzrokiem, ale kosztem zdrowych oczu i teraz mi latajOM jak zepsutej lalce.

Jak zepsuta czułam się zresztą na Filipinach też! Bo jak można...kto chodzi z katarem po mieście przy niezmiennej temperaturze 30 stopni Celsjusza...? Katarem? ba! Z olbrzymią powodzią smarków!! A potem i kaszlem, bo nosem oddychać nie można, to se człowiek jamę ustną suszy jak z jęzorem wywalonym biega od apteki do apteki. Z tego wszystkiego potem i gorączka przychodzi i już już...i byłaby malaria. Na szczęście świadomość, że Chłopak posiada silne przeciw niej leki, pomogła mi dość szybko i także tym razem wywinęłam się śmierci....

W tym miejscu sama siebie powstrzymuję się przed pisaniem więcej i więcej...bo śmierć niechybnie spotkałaby mnie przed komputerem, od którego nie umiałabym się oderwać, albo w końcu brakło by miejsca na moje wywody w Internetach. Także szybki wniosek - oby groźba takiej śmierci, jakiej się wiecznie obawiałam, wisiała nade mną częściej. Adrenalina, pokonywanie granic, szukanie rozwiązań, płukanie zębów Spritem, podróżnicze kłótnie - jestę spakowana, siedzę i czekam <zerka niecierpliwie na zegarek>. 

Tymczasem, jak wiemy został mi jeszcze

GRUDZIEŃ

Pominę fakt, że największym minusem wyprawy, było jej zakończenie i to, że leciałyśmy do Polski z Olą same, a Kudłaty i Chłopak zostali, by lecieć jeszcze dalej...a przecież oni mieli ze sobą GOPRO i nasze zdjęcia, filmiki... wspomnienia! <głęboki szloch>. I jeszcze małe małpki tarsierki mieli zobaczyć<jeszcze głębszy szloch>. No i takie tam jeszcze szlochy, bo niewiadomo kiedy znowu całowanie i takie inne, o których nie będę pisać, bo się wstydzę, a zresztą intymności i uczuć bronić przed mediami będę zawsze! Paparazzi - no foto, plis...

Jest jednak taki bohater grudnia, o którym wspomnieć tu muszę. Nie potrafi jeszcze czytać, więc kurcze, nie będzie mógł mi podziękować za umieszczenie go w zaszczytnym, puetnującym miesiącu, ale nadejdzie ten dzień! Moim bohaterem miesiąca jest Dominik. Mały, dzielny, silny, uśmiechnięty i wytrwalszy od niejednego dorosłego. Przydzielam mu grudzień, gdyż wtedy miałam okazję zobaczyć, jak w końcu, po wielu przejściach, śmiesznie przebiera nóżkami między krzesłami, stołem, a tłumem dorosłych. Jak biega od Mamy do Taty, a ten widok dawał im tyle radości, że widząc ich miny, chciałabym, żeby Dominik nie przestawał biegać, dopóki by nie zemdlał ze zmęczenia <3 Poruszył mnie bardzo, nie będę ściemniać. I nie dlatego, że jak biegał, to nie wyhamował i we mnie wpakował. Po prostu dlatego, że jest silnym chłopczykiem. A Iwona i Paweł są silnymi rodzicami. W moich oczach cała trójka zasługuje na jakieś wyróżnienie, a jedno co mogę najmilszego zrobić, to wspomnieć o nich z miłością na moim skromnym blogu, by te kilka osób, co tu zagląda wiedziało, że czeba być twardym, a nie miętkim!

I idę sobie teraz szlochać ze wzruszenia, bom w końcu twarda jak skała.

11 sty 2014

Podsumowanie.Roku.vol.2

Przejdźmy od razu do rzeczy, bo się doczekać nie mogę

Lipiec

Czyli, że Fabian <fanfary!> Pojawił się z tak zwanego nienacka i se został. Znaczy się Magda go przyprowadziła i się uszczęśliwiają, i przy okazji mnie jest dane rzygać serduszkami dzięki nim. Był, rzecz jasna, sprawdzany na początku z każdej strony, obserwowany z Magdą, bez Magdy i dla Magdy. Chciałam poruszyć swoje kontakty i wynająć także profesjonalną brygadę szpiegów, działających zwykle na potrzeby państwa, ale zapomniałam, że nie mam takich kontaktów, dlatego potrząsnęłam sobie listą kontaktów w telefonie i musiało wystarczyć. Wystarczyło! Szybko został okrzyknięty Brianem na jednej z imprez. Wyszło przy okazji, że niektórym z nas jest łatwiej mówić po angielsku niż w języku ojczystym, ale przynajmniej z zachowaniem polskiej dostojnej gościnności - "Kajes Brłajan Miszeeel?...czea sie sim napiś ofkorseenn..łersma..yyy...jdrinmadaFAKA!". Dodatkowo, by pokazać nasze do Briana pozytywne nastawienie, wyremontowaliśmy mu pokój, chwalimy jego tatuaże, lubimy jego kota, godzimy się na udostępnianie naszych zdjęć na Fb z każdego wspólnego wyjścia i nabijamy się z niego na równi z innymi. A piszę o nim głównie dlatego, że bardzo lubi Magdę i za to skoczę za nim w ogień.

Sierpień

Orewułar Druid, tym razem forewer forszur. Znając każdy jego zakamarek, znając gości i ich upodobania na pamięć, wiedząc o jego największych tajemnicach i najwspanialszych stronach, w końcu odeszłam. Pech chciał, by  moja impreza pożegnalna zbiegła się moją imprezą urodzinową, a że lato i ciepło i dużo ludzi, to zdaje się, około milion osób widziało me krokodyle łzy wylewane na kafelki przed tyle razy otwieranymi do knajpy drzwiami w momencie ostatecznego pożegnania. Moje przywiązanie i oddanie temu miejscu jest rozsądnie rzecz biorąc i krótko mówiąc niewytłumaczalne. "Przepraszam, Pani tu mieszka?" pytali....myślałam "A co? Nie można?!". Zaprawdę powiadam Wam, nie można! Reklamę Druidowi zawsze będę robić( idźcie i jedzcie stamtąd wszyscy! ), a i sama zawsze odwiedzać będę, jednak pracować już nie umiałam. Nowe wyzwania mnie wołały, posłuchałam i poszłam.

Wrześnień

I oto nadejszło nowe wyzwanie. Uuuu! tyle roboty, tyle nauki, tyle szczęścia, tyle wygrać! Jestę menadżerę z prawdziwego zdarzenia w szanującej się katowickiej restauracji i entuzjazmu też tyle, że gdybym go sprzedawała, to bym mogła nawet sushi sobie kupić. I co? I dzisiaj bym chętnie trochę entuzjazmu odkupiła. Albo po prostu kupię broń. Mam czasem do czynienia z ludźmi, którzy myślałam, że tacy się nie rodzą. Szukam ukrytych kamer, bo sytuacja jest tak absurdalna, że nie wiem czy się śmiać czy płakać. Niestety, ludzie nie pozwalają mi mieć o nich dobrego zdania. Nie spadłam z Księżyca, wiem że świat jest brutalny. Ale tak często i z tak nieprawdopodobnie głupimi pomysłami nie spotkałam się jeszcze nigdy. Bez owijania w bawełnę, z czystą satysfakcją będę ich tu teraz zrównywać z błotem, ooo tak! W pracy muszę być spokojna, nie okazuję im ani krzty zniecierpliwienia, niech się denerwują, że mnie nie zdenerwują. haha! Ale w środku się we mnie gotuje! Gnoooojeeeee gupie!! Ludzie są złośliwi, wredni i na prawdę głupsi niż ustawa przewiduje! Są złodziejami kradnącymi nam przed twarzą! Są okropni! Nie znoszę ich! Kombinują jak by tu zrobić komuś na złość, jak zjeść i nie zapłacić, jak obrazić wszystkich dookoła i zepsuć co tylko mają pod ręką. Tęsknota za rozumiem im z oczu patrzy, ale wchodzą i wrzeszczą od drzwi, że nie mają czasu i że "szybko żarcie, szybko piwo, szybko bo nie zapłacę ty głupia kelnerko i głupi barmanie i głupia menadżerko i wszyscy głupi!". W między czasie rozpylą w męskiej toalecie gaz pieprzowy albo złamią krzesło, w najlepszym wypadku tylko menu ukradną. Potem zjedzą całe jedzenie i wypiją całe napoje, ale zorientują się przed płaceniem, że im nie smakowało i że chcą rabat albo wcale nie zapłacą, a tak poza tym to ich okradliśmy. " Pani Michalino! Tylko ja jestem najmądrzejszy! Tylko ja jestem najpiękniejszy!". I tylko Ty tak myślisz, dupku! Nie generalizuję, spotykam ludzi dobrych. Miłych gości. Nie mówię, że nie popełniamy błędów, absolutnie nie będę nieprzejednana i nie będę ślepo się stawiać, że zawsze jesteśmy najlepsi i że właściwie nie rozumiem dlaczego nie dostaliśmy jeszcze gwiazdki Michelin. Ale, na najlepsze rolady jakie jadłam, czyli rolady Mojej Mamy! - niech już tak złośliwie nie będzie! Nie żebym wołała tutaj o pomstę do nieba...chociaż może trochę, bo bosze...widzisz i nie grzmisz? Musiałam dać tu upust moim emocjom, bo przecież to jest niezdrowe takie trzymanie w sobie. Nie będą tacy ludzie zmieniać mojego nastawienia do innych, ale nie rozumiem, nie akceptuję, ręce opadają. Cóż to za świat? niech ginie!

C.d.n., bom się uniosła. Wychodzę!


3 sty 2014

Podsumowanie.Roku.vol. 1

Halo? <ściąga pajęczyny z nadzieją> Jest tu kto? Znaczy się...po co tu, człowieku, paczysz ?! Przecież tu nic, tylko skurzone koty ( brzmi jakbym miała na myśli koty po dżojncie) wyścigi urządzają, bo tyle pustej przestrzeni z braku postów mają. I świętują jak gupie, jak wygrają...właściwie nie wiadomo co, bo co taki kot z kurzu może wygrać? Tańczą, śmieją się, gratulują, sweet focie na kwejka wrzucają. Potem ludzie to udostępniają, lajkują.."o, jaki kotałke!" A nikt nie wie, że to są koty z mojego bloga...

Ale nie o to, nie to, trochę jakbym od tematu odbiegła < odkłada dżojnta pożyczonego od kota> ...Nowy rok! Podsumowanie roku 2013 szoł mast gołon. Vol. 1

Styczeń

Wielki moment-oto wkraczam w erę 25-tego roku życia, nazywaną Ćwierćwieczem, z czego (wiem, że nie, ale trochę poniekąd jakby się zastanowić, to tak ) wynika, że to ćwiatrka mojego całego wieku, czyli że standardowo jest mi dane100 lat życia, czyli tylko 75 mi zostało. Niedobrze, bo jeszcze niczego nie odkryłam. Obawy przed odejściem niezapamiętaną przez ludzkość pogłębia myśl, że ostatnich 25 lat życia nie mogę zaliczyć do tych, że tak powiem, prężnych. Zamiast skupiać się na dokonywaniu rewolucji w dziedzinie czegokolwiek, bo wielkich ambicji nie mam, żeby od razu w nauce, to będę raczej próbowała sobie przypomnieć niewinne lata młodości, a i z tym pewnie będę miała problemy. I nie dlatego, że do niewinności im daleko. Tylko kolega Alzheimer mi nie pozwoli. Nigdy Niemców nie lubiłam...Tak że zostało 25 lat. Mało. Ta oto świadomość towarzyszyła mi przez cały miesiąc, czyli, jak dziś wnioskuje, nic mądrego do roboty nie miałam.

Luty

Jeśli mnie pamięć nie myli, to właśnie w lutym zrobiłam niespodziankę, miało być, że Łukaszowi, ale się kapnął ( taaaaaki bystry  <3 ), więc uznajmy, że mojej skórze na stare lata - tatuaż. Magda mi towarzyszyła, sama chciała tatuaż, ale preferowała wersję naklejaną z chipsów niż wkuwaną. Chciała się przekonać prawie na własnej skórze, że nie może być tak źle, więc pytała czy boli. Myślałam, że jestem przekonująca, jak mówiłam, że nie bardzo. Najwyraźniej nie byłam. Magda do dzisiaj nie ma tatuażu...

Marzec

Trzeci miesiąc, trzecia sprawa w sądzie o trzy stówy i trzeci raz odwołać się już nie mogłam. Za dużo gadania, a ponoć źle opowiadam, więc nie będę wchodzić w szczegóły, ale żeby było jasne, walczyłam ze Strażą Miejską w Rudzie Śląskiej, nie polecam, od prawie dwóch lat. Racji nie mieli, a nie będzie mi Niemiec w kasze dmuchać, chociaż wole mięso! Zaczęło się od tego, że nie przyjęłam mandatu, a co?! Mam prawo! Potem pismo z wyrokiem mi nie przypadło to gustu, to jazda z nimi! Odwołanie, pyk! I sprawa, pyk! Groźba większej kary, ale kto bogatemu zabroni? Ja nie mogę?! I wyrok - pyk pyk pyk! Przegrałam! Ha, w to mi graj!Więc znowu odwołanie, ooo nieee!! Takie sOM?! Nie dam się - tu dowody, to opinie znawców, tu pismo z urzędu, tu apelacja na szóstkę...Tak, moi drodzy. Cały Świat był po mojej stronie. Ewrybady pomarańcze mi pomagali. Właściwie na salę rozpraw wchodziłam i mówiłam zadufana "dobra, dobra, i tak wszystko wiadomo, kończmy szybko - możecie mnie zacząć przepraszać". Ale Pani Sędzia niedosłyszała. Rzekła mi, że Absurd i Niekompetencja rządzą światem. Że choćby cały Kodeks udowadniał, że mam rację, to Ona i tak musi ręką rękę umyć. Co prawda wyrok złagodzono do nagany, ale koszta postępowania musiałam pokryć. Większe niż mandat, którego nie przyjęłam. Kiepski bilans. Ale nie poddałam się bez walki i Straż Miejska nie zobaczyła ani złamanego mojego grosza! Chłopak ze mną na salę wchodził, Pani Sędzia krzyczała, że się na niego patrzę...a co nie!? Mój Chłopak, to się będę paczeć kiedy chcę! Magda i Kudłacz też jeździli ze mną na te wycieczki...warto było. Że zacytuję Kudłacza " Michasia chciała przeżyć przygodę, to se mandatu nie przyjęła." A może za moje pieniądze Wymiar Sprawiedliwości będzie łapał prawdziwych przestępców <patrzy tępo w dal>?

Kwiecień

Nie przypominam sobie tego miesiąca, chyba go w tym roku nie było.

Maj

Miesiąc zakochanych, czyli Łukasz leci do pracy Szwecji...w dzień wylotu zawsze przeżywam rozstanie, jakby jechał na ciężką wojnę bez żadnych perspektyw na wygraną, a mnie zostawiał z trójką krnąbrnych dzieci i gospodarstwem do prowadzenia w samotności i w dodatku z chwastami. Oczywiście, w miarę upływu czasu dzieci okazują się nawet spokojne, gospodarstwo się jakoś kula, zdarzy się nawet jakaś przepustka, aż wojna się kończy. Najważniejsze, że każda rana do wesela się zagoi i żyli długo i szczęśliwie i bogato i durś <3

Czerwiec

łałałał!! Ale super było! Gdańsk, koncert Bon Jovi, lato, morze, namiot, Chłopaki Łukasz, BJ i Kudłacz, wakacje. Może nie jestem super fanem Bon Jovi, ale nie o to chodziło! Chodziło o to, że BJ wie o nich wszystko i że chcieliśmy gdzieś jechać wszyscy i że chcieliśmy na koncert i że nad morze i pod namiot i w czerwcu i tak się złożyło wszystko ;) I że mamy na pamiątkę dwa takie plastikowe plakaty z informacją o koncercie, które zwykle wiszą na latarniach. I że nigdy nie byłam na takim koncercie. I że to wszystko razem i żebym się czasem nie zesrała, jak to mówi Kochany Tatuś. I że zalało nam namiot i że trwało to krótko, aczkolwiek intensywnie i przyjemnie. Oby częściej. Najlepiej jakby się zrealizował plan " Te, za dwa dni w Madrycie". Losie, proszę.

c.d.n, bo co za dużo po takiej przerwie to niezdrowo.