Musiałam wyjechać na drugi koniec świata, żeby wiedzieć jak się do tego bloga zabrać. I po raz kolejny ścieram kurz. Tym razem jednak nie pozwolę mu osiąść na długo. Zobaczysz!! Metamorfozę czas zacząć - START!
<fanfary>
Nowa Zelandia – true story, bro.
PROLOG
Znasz kogoś, kto był w Nowej
Zelandii?(i nie pytam o to tych moich znajomych, którzy wiedzą gdzie właśnie jestem:*). Ja nie znałam, a mam na fejsie 570 znajomych, co uważam, że nie
jest mało (popularność taka wielka^^). Nie ma się jednak co dziwić, bo kraj ten
jest tak daleko, że dla wielu przekroczenie jego granic jest niemal tak
osiągalne jak podróżowanie po Narnii. W związku z tym, jeśli wiesz, że
kręcili tu „Władcę Pierścieni” to pewnie myślisz, że to już dużo. Wyrazy uznania dla tych, którzy zdają sobie sprawę z tego, że to nie tu występują
kangury. A coś więcej? Pewnie niewiele. Wiedza Polaków na temat Nowej Zelandii jest na
poziomie mojej wiedzy z zakresu astronomii. Niby wiem, że Słońce i takie tam i
spoko. Po co mi więcej wiedzieć? Ale co jak Słońce wybuchnie? Czy wiem jak się
uratować? Nie. A zawsze warto wiedzieć…bo może obiło Ci się o uczy, że Nowa
Zelandia to według większości rankingów ekonomicznych najbardziej rozwinięty
społecznie kraj świata? Polska może i by w jakimś tam rankingu pobiła Nową Zelandię,
ale zgaduję, że nie w tym. Wnioskuję więc, że za jakiś czas kilka osób
zacznie przekopywać Internet, znajdywać opinie, podziwiać zdjęcia z nadzieją
na, być może, lepsze życie na drugim końcu świata. I oto nadchodzę ja! Realistka
z poczuciem misji i umiejętnością obiektywnego przedstawiania faktów.
Mieszkam tu krótko, bo niecały rok, ale i tak śmiem twierdzić, że jestem w
stanie oddać bardziej rzeczywisty obraz Nowej Zelandii tym, którzy będą nią
zainteresowani niż autorzy niejednego artykułu w sieci. Zdarzy mi się bowiem
czasem natknąć np. na opis JAKŻE NIE-ZWYK-ŁEJ przygody podczas zwiedzania ZAPIERAJĄCEGO
DECH W PIERSIACH krateru w Auckland i se myślę: „So ja czytam? Czy to w jakiejś
innej Nowej Zelandii? A może, o matko i córko, pomyliłam kraje?!”. Ale po
szybkim przeanalizowaniu sytuacji stwierdzam, że to nie ja pomyliłam państwa,
tylko ludzie zwykle piszą to, co inni chcą przeczytać. „Nowa Zelandia? Łał!
Och, super, łał, przygoda niezwykła, <3, omg najlepiej, zazdrość.pl!”. A
licznik z lajkami na fejsie rośnie pod zdjęciem i radocha załatwiona. Bo kto
przyjedzie sprawdzić jak jest w rzeczywistości? Garstka. W tym i ja przyleciałam!
I nie żebym zajęła stanowisko wroga Nowej Zelandii, nie o to, nie o to. PRAWDA! Prawda
nas wyzwoli, prawda jest najważniejsza! Dlatego opowiem historię prawdziwą. Nie
na zasadzie „moja racja jest bardziej mojsza niż twojsza”(no może troszkę;-)) i
z przymrużeniem oka, żebyś wiedziała i wiedział, że możesz mieć dystans do tego
co piszę, pozwalam.
Nowa Zelandia – true story, bro.
Zapraszam! Zara będzie tekst.
P.s. Spokojnie, wiem że Słońce jutro
nie wybuchnie. A nawet gdyby wybuchło to i tak się nie uratuję. Joł!
Ja z Patrykiem będziemy weryfikować opowieści o NZ (i AUS) przez 3 tygodnie w listopadzie :) Do zobaczenia :)
OdpowiedzUsuńŁooo! Powodzenia! Będę czytał! :)
OdpowiedzUsuńMamy w salonie materac dla couchserferów, więc jak będziecie w Christchurch to zapewnimy Wam nocleg, jeżeli byście chcieli :-) pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDzięki! :) Nie mamy jeszcze dokładnego planu, ale jak będziemy w Christchurch, na pewno wcześniej się odezwiemy, by chociaż spotkać się na piwo na drugim końcu świata. Tymczasem najlepszego i będę śledzić na bieżąco informacje z pierwszej ręki o NZ :)
OdpowiedzUsuń