Uwaga! Zarzucam radą numer 1! Tadam:
Nie
przyjeżdżaj do Nowej Zelandii, jeśli nie spędzasz swojego wolnego czasu w
ekstremalny lub niekonwencjonalny sposób.
W poniedziałek, drugim najczęstszym pytaniem, jakie będzie
Ci zadawane do środy popołudnia będzie: „Jak Ci minął weekend?”. Od środy
wieczora pytanie to troszeczkę zmieni formę na „Co będziesz robić w nadchodzący
weekend?”. Nie są to pytania bynajmniej rzucone od tak, by pytać i żeby było
miło. Na ich podstawie tworzy się bowiem niejaki system wartości. Jeżeli przez
zupełny przypadek zdarzy Ci się w miniony weekend nie skoczyć na bungee,
dostajesz -5 punktów za bycie życiowym ignorantem i nie robisz na nikim
wrażenia, a jak już to wrażenie nudziarza. Ale spokojnie, masz jeszcze szansę
podrasować swój wizerunek i opowiedzieć wszystkim o tym, że będziesz
uczestniczył w wyścigu na 100 kilometrów pod górkę w deszczu i bez wody. Honor
zostanie wtedy przywrócony. Najgorzej jednak kiedy dwa weekendy z rzędu
odpoczywasz i nie wysilisz się nawet na pokonanie zaledwie 10 szerokości
jeziora wpław bez respiratora. Nie będą się wtedy z Tobą kolegować,
proste. Jako że nikt nie chce zostać
wykluczony społecznie, każdy coś robi. Deskorolkuje, żegluje, roweruje, gimnastykuje, w ogóle sportuje. I ciekawie się obserwuje na przykład
tych, co dla ponoć zdrowia i przyjemności, biegają. Zazwyczaj w okolicach
godziny 19.00 całe miasto zamienia się w jedną wielką bieżnię. Jakby na
„trzy-czte-ry!” całe życie przestało mieć znaczenie, a najważniejsza staje się
meta. Dzieci, matki, grubaski, babcie, inwalidzi, czarni, biali, anorektyczki –
wszyscy bieknom bieknom. Raz zdarzyło mi się przechadzać po parku w momencie,
gdy wszyscy nagle ruszyli! Co to była za panika! Idę sobie, idę, a oni nagle
srruuu! Bez uprzedzenia! Najpierw ruszyłam z nimi, bo myślałam, że jakiś atak i
że oni uciekają. Serce podskoczyło mi do gardła, bo przecież nie ważne przed
kim, ważne że może ja też powinnam! Więc biegłam z nimi. Najszybciej w życiu
przez chyba pól godziny. W końcu cisnęłam gdzieś torebkę, bo za duży opór
powietrza, a na co mi dokumenty jak zginę?! Tylko że oni wszyscy mieli sportowe
obuwie, więc biegli szybciej, a ja zostawałam w tyle coraz bardziej
przestraszona, że wróg mnie dogoni. Biegłam już zresztą dość długo, więc sił
zaczynało brakować. Co wtedy robić?! Myśleć! Za bardzo racjonalny uznałam wtedy
pomysł wykorzystania kolesia, który biegł przede mną szybciej, więc złapałam go
za rękę, żeby mnie ciągnął. Myślę: ”Z nim pobiegnę prędzej!”, po czym okazało
się, że nie umiem jednak tak szybko przebierać nogami i momentalnie zaliczyłam
glebę. Na moje nieszczęście facet chyba na prawdę chciał mi pomóc, jakże by
inaczej! Na bank był Nowozelandczykiem! „I po co się pytam, po coś Ty taki
dobry!?”. Nawet jak się w końcu kapnął, że się przewróciłam, to mojej dłoni nie
puścił. Jak wiadomo, z twarzą w piachu ciężko krzyczeć, a i ruchy ograniczone,
więc szarpałam się jak węgorz na haczyku, ale nic. Dalej jadę mordą po ziemi.
To inaczej - „Zdrowaś Mario, łaskiś pełna!” – nie puścił – nie działa.
„Drętwota!”, bo cholera wie, skoro Frodo tu był, to może i Harry Potter też.
Ale nic, czyli że niestety nie był. A nie! Ja po prostu różdżki nie wzięłam…A
ten Nowozelandczyk po prostu jest szlachetny, psia mać! Tak se mnie ciągnie po ziemi
z dobroci serca. I gdy straciłam nadzieje, że odzyskam równowagę – dup! Korzeń.
Trochę boli, ale jestem wolna. Wróg coraz bliżej pewnie, ale cóż, ostatecznie
lepsza śmierć z twarzą niż bez. Szczęśliwie nikt mnie nie stratował po
zatrzymaniu się, niewiele osób za mną zostało, więc dość szybko ostatnie
niedobitki mnie wyprzedziły i nieoczekiwanie nastała cisza. Najwyraźniej ci co
nas gonili uznali mnie za martwą i pobiegli dalej, bo nikt mnie nie dopadł.
Zostałam sama. Serce powoli wróciło z gardła na swoje miejsce. I mimo że
ostatni raz kiedy myślałam źle na tym wyszłam, postanowiłam zaryzykować i się
trochę pozastanawiać: „Gdzie oni wszyscy pobiegli? Może oni biegli do czegoś!?
Po jakieś nagrody? Coś ważnego mnie ominęło, ale nieważne, istotne, że żyję. Gdzie
moja torebka – jest!” Dwa metry ode mnie, co mogło by świadczyć o tym, że cały
ten koszmar trwał kilka sekund, a nie długie minuty, jak wierzyłam, że było.
Sport to zdrowie? Bulszyt! Jak można tak się narażać? Co to za dym przede mną? Jakby chmura? I
czemu ziemia się trzęsie? I to coraz bliżej…nie może być! Zrobili kółko?! Znowu
tu biegną!!”. I widzę z daleka tego faceta, co mi myślał, że pomaga i
dostrzegam na jego twarzy ogromne poczucie winy i już wyciąga do mnie rękę,
żeby mnie znowu sponiewierać, kiedy ja krzyczę „Accio torebka!” i kolejne
zaklęcie znowu nie działa, szlag! Więc podbiegam, łapię torebkę i resztkami sił
uciekam z parku, by nigdy więcej do niego nie wrócić. Przynajmniej nie wtedy,
kiedy wszyscy nagle jak jeden mąż właśnie tworzą historię fascynującego
weekendu. Rób coś ciekawego? Okej, ale mnie tam życie miłe. Najwyraźniej nie
urodziłam się sportowcem. Czeba zatem znaleźć inny sposób na bycie
interesującym.
I znalazłam! Sposób ten jest bardzo mało nowozelandzki, ale
za to pewnie gdybym tu nie przyleciała, nigdy w życiu nie miałabym okazji w tym
uczestniczyć. Bo gdzieżby tam w dobie jukendensowych programów, rumb i innych
szałów na zagraniczne formaty taneczne przyszło by mi do głowy by tańczyć
POLONEZA?! Co więcej? Poloneza i KRAKOWIAKA! Pfff - nigdy bym na to nie wpadła!
Ty byś wpadł? Polonez raz (powiedzmy , że) odtańczony na studniówce pozostałby
jedynym na całe życie i nigdy świat by się nie dowiedział jaki talent się
zmarnował. A będąc tu, przyszło mi stanąć na scenie drugiego końca świata i
dzielnie szerzyć tu świadomość, że Polacy nie Nowozelandczycy (nie mylić z
Maorysami) i swoja historię i swój
taniec mają! Niech świat się dowie, że też potrafimy wyglądać dostojnie! Muzyka
niech porusza serca – głośno, niech gra głośno! Aż niech wzbudza podziw i
uznanie.
Z Krakowiakiem to już troszkę inna historia, bo każdy z
tancerzy jest amatorem, a taniec ten jest bardziej skomplikowany i jeszcze tam
trzeba doszlifoooować, i trzeba mieć kondycjęęę, i zapamiętać wymagającą
choreograaaaafię, i ćwiczyć, i ćwiczyć, i ćwiczyć, ale ćwiczymy i ćwiczymy, i
nie poddajemy się, i mamy coraz więcej wystęęęępów, i ci bardziej ode mnie
zdolni szyją strooooje, żebyśmy mieli swoje, a nie pożyczone. I jedziemy potn
na festiwal do Australii, a Wy nie e! Nanana! I jak ktoś mi powie, że to nie
jest niekonwencjonalny sposób spędzania wolnego czas, to usuwam ze znajomych na
fejsie! Mieliśmy okazję niedawno uczestniczyć w gali otwarcia zawodów
piłkarskich, gdzie pokaz dawały i inne grupy etniczne i myślę, że jesteśmy
najlepsi i w ogóle, i brawa proszę, i możecie być z nas dumni, a pieniądze na
działania zespołu można przelewać na moje konto. Dziękuję.
I zapodaję słit fociami z naszych
prób i występów, żeby było wiadomo, że tak jak historia z parku jest ciut podkoloryzowana,
tak tańce się dzieją się na serio. Łapka w górę komu się podoba <3 A
komu się nie podoba, to mnie to nie obchodzi :*
|
Ukłony też ćwiczymy |
|
Może nie wygląda, ale tu cwałujemy |
|
Tak, ten pan jest Maorysem i tańczy Poloneza |
|
Gwiazdy zza kulis;-) |
|
W tamtę stronę sie pacz. |
|
Se siejemy |
|
Se skaczemy |
|
Se zanikamy |
|
|
|
|
"prawa teraz czy lewa idzie?!" |
|
Z cyklu:"Jak 28-latek wygląda na 20 lat mniej" |
|
Nie, tutaj nie ma Maorysa |
|
Idealne zakończenie |
|
I na zakończenie zakończenia takie tam z Holenderką |
Miszcz!
OdpowiedzUsuńa ja Michalina ;-)
OdpowiedzUsuń