29 lis 2012

wygodnicka, fuj!

Jestem dobroduszna, bo czasem pożyczam bardziej niż ja potrzebującym w danej chwili auto. Jasne, przejadę się autobusem - myślę. Dobrze mi zrobi jak się trochę od przystanku przejdę - myślę...Na zdrowie wyjdzie. Nie jestem przecież uzależniona...

I wystarczy, że spojrzę na podjeżdżający autobus i moja wizja spokojnej i zdrowotnej wycieczki szczęśliwością na kółkach zamienia się w niekończące się pasmo przykrych spostrzeżeń i walkę z chęcią wybiegnięcia z autobusu w trakcie jazdy na maskę najszybciej jadącego samochodu. Byle by poczuć jego bliskość i zaspokoić tęsknotę za środkiem transportu mieszczącym zazwyczaj maksymalnie 5 osób i to jeszcze tych, których znam i zdarza się, że lubię.

Najgorzej, jak autobus jest pusty. Mnóstwo wolnych miejsc. Nie dość, że muszę się zdecydować, to jeszcze, jak już się skuszę na któreś, okazuje się być brudne i w pobliżu pasażera, który boi się wody. I bynajmniej nie mam na myśli wody w jeziorze, a raczej w wannie. No ale nie będę się przecież przesiadać z miejsca na miejsce, tak jakby mi żadne nie pasowało...cierpliwie czekam na następny przystanek - może mnie ktoś siłą z tego fotela zrzuci. Obserwuję z nadzieją, ale w babciach i dziadkach nie dostrzegam potencjalnych zrzucających z użyciem przemocy. Natomiast pasażerowie młodszego pokolenia nie tylko nie chcą mnie zrzucać. Totalnie mnie nie zauważają! Nikt im nie przeszkadza, zachowują się bardzo swobodnie. Opowiadają szkolne tudzież podwórkowe przygódki coraz głośniej, jakby się spodziewali oklasków od zmuszonych do ich słuchania współtowarzyszy podróży. Nikt jakoś nie jest skory do owacji, nie wyczuwam też szczególnego zwrotu akcji w najbliższych minutach...A jednak! Na kolejnym przystanku wsiada już tyle osób, że brakuje miejsc siedzących. Akurat wtedy kiedy zdążyłam się do mojego bardzo przywiązać! No ale widzę pana na moje oko 230 lat, więc proponuje mu, że go przeniosę na moje miejsce, bo sam pewnie nie da rady. A on albo się obraził, albo wcale nie miał 230 lat. W każdym razie nie chciał siedzieć. Ja nalegam. On odmawia. Ja proszę, on dziękuje. I tak się próbujemy przez chwilę grzecznie przekonywać do swoich racji, gdy dostrzegam 15-latkę w zielonej kurtce, która chce jako trzecia skorzystać, skoro się z dziadkiem biję. O nie! Szybko siadam, dziadek jednak lekko rozczarowany, ale trudno. Stracił szansę...Moje zmysły pracują na najwyższych obrotach. Obserwuję i...A ha! Grupka starszych pań najpierw zabijając wzrokiem grupkę młodocianych i nic nie osiągając, bo przecież oni są w tej chwili na scenie i światło reflektorów ich oślepiło, zmierza w moją stronę. Nie wiem czy im się wydaje, że całą szóstką zmieszczą się na moim śmierdzącym fotelu, czy też biorą udział w jakimś wyścigu, aczkolwiek sprawiały wrażenie bardzo zdeterminowanych, dlatego wolałam za wczasu uniknąć zderzenia. Szybko wstaję, kontroluję czy mam torebkę i oczom nie dowierzam, bo na moim miejscu przygotowanym dla sześciu starszych pań - 15-latka w zielonej kurtce! Wygrała ze mną. Małpa. Babcie hamują, lamentują, szukają nowej ofiary. A ja szukam wolnej rurki, żeby nie musieć utrzymywać równowagi dzięki plecakom autobusowych gwiazd. Jak na ironię losu, nie słyszę nic poza chyba wyrwanymi z kontekstu słowami. Myślałam, że nikt publicznie się tak nie wyraża bez przyczyny! Przez sekundę mam nadzieję, że dyskutują o pochodzeniu polskich wulgaryzmów i ich roli w literaturze, ale szybko przekonuję się, że cały ich scenariusz jest nieocenzurowany. Praktycznie każde słowo. To nie jest żadna dyskusja. To jest...straszne!

Na szczęście Tadeusz do spraw beznadziejnych wysłuchuje czasem modlitw i mój przystanek nadchodzi. Znerwicowana, zbulwersowana i zmęczona o 8 rano, docieram do celu.

Życie jest ciężkie, a ja paskudnie wygodnicka. Fuj!

15 lis 2012

Wcale.że.mi.nie.zależy!

Zrobię na przekór, napiszę już dziś, Łukaszu C ;)

Muszę! Bo tak się złożyło, że musiałam dzisiaj zmęczoną Magdę wyrzucić z auta na skrzyżowaniu pełnym samochodów. Spodziewam się, że w ramach niespowodowywania żadnej kolizji, Magda musiała się zdobyć na niemały wysiłek intelektualny. Niepotrzebny i niezapowiedziany. Z tego miejsca chciałabym ją za to serdecznie przeprosić.

Sory, Magda.

Koniec przeprosin. Bo nie należę do wrażliwych ludzi. Ani tym bardziej sentymentalnych. Właściwie mam zamiar być niemiła. Nic mnie nie obchodzi to, czy podobało jej się na kursie robienia babeczek i czy jej przepisy wylądowały w "Palce lizać". Że właściwie nie lubię się z nią widywać, bo nie nadążam za jej poczuciem humoru i w ogóle się nie rozumiemy. Drażni mnie to, że słucha dobrej muzyki, a potem i ja przez nią też. Po co pyta mnie o różne ważne rzeczy ? I pamięta o wszystkim ? Albo że mi robi małe niespodzianki...kubki, pudełka...i mój chłopak ją lubi. Ja się mam z tego wszystkiego cieszyć?! Przecież inni Kluby se z nią zakładają, na kawy jeżdżą, przepisami wymieniają, zdjęcia zabawnie przerobione jej posyłają, do wrocławiów zapraszają...a co ja z tego mam? Zaraz mi Magdę zabiorą...no serio, zabiorą...a potem na fejsbuku z kim będę rzygać serduszkami ? O nie - KONIEC TEGO!! NIE ZGADZAM SIĘ! Ktoś się mnie w ogóle zapytał o zdanie?! Przepraszam bardzo, ale ja nikomu na to nie pozwalałam...Magda! Przepraszam, że Cię dzisiaj nie odwiozłam! Nie gniewaj się! Dobra ? Będziesz się dalej ze mną kolegować? Plis.

23 paź 2012

hipokrytka.

Oddaje się do linczu publicznego.

Święte miejsce nierealnych spotkań, Fejsbuk ( o, Fejsbuku! ), gdzie wszystko od wszystkich, nawet nieznajomych, których się przyjęło do znajomych, bo mają w znajomych znajomego znajomego, się lubi, okazał się dla mnie miejscem agresji. Mój dzisiejszy sceptyczny komentarz ( jeden z 284743957 których się jak dotąd użyć odważyłam ), spotkał się z okazaną w ekspresowym tempie krytyką. Maleńką co prawda, zagubioną już pośród kolejnych zdjęć pysznych babeczek, szyneczek i konfitureczek, szybko przeobrażoną w żart dzięki ludziom dobrej woli, aczkolwiek będącą pretekstem do obsmarowania fejsbuka, a raczej jego użytkowników, po całości! Bom tym sceptyzmem już lekko przepełniona, delikatnie rzec ujmując, a że i chciałabym poruszyć opinie publiczną, ryzykuję głośne podjęcie tematu.

Nie jestem pierwsza i nie ostatnia, która na trzeźwo nie zniesie. Ale dłużej niewypowiadać się nie będę. Oczywiście, róbcie ze swoim fejsbukiem co chcecie. Dodawajcie "śWiEtNe FoTkI <3 :*:* ". Chwalcie się zaręczynowymi pierścionkami na dłoniach z przecudnie przygotowanymi na to zdjęcie tipsami w gwiazdki. Przeobrażajcie swoje konta na konta Waszych świeżopoczętych, potem ledwo-co-urodzonych, przed-momentem-wyniesionych-ze-szpitala i oczywiście świetnie-wychowywanych dzieci. Udostępniajcie złote myśli rodem z pożalsiepanieboze.pl i traktujcie Wasze 'ściany' jak konfesjonał, tudzież dla ateistów alternatywnie kozetkę, a znajomych jak księży, analogicznie - psychologów i próbujcie wzbudzić współczucie bądź zazdrość. Róbta co chceta!

Ale ja godzić się na to nie będę. Jestę socjologię, paczeć na to nie mogę, ratować społeczeństwo muszę! Świecić przykładem zamierzam i nawet panującym na kwejku trendom opierać się będę. Nie ulegnę i w walce wytrwam. Na pewno z tydzień.

A potem zapomnę, że powinnam mieć mózg i po godzinach bezmyślnego przekopywania internetu sama udostępnię komuś na ścianie linka z kwejka i polubię kota, który je pączka.

I możecie wypisywać, że ten post to jedna wielka hipokryzja. Ależ wypisujcie sobie! Wykrzykujcie mi to na ulicy - nawet bym chciała, bo to byłby dowód, że jednak w prawdziwym życiu ktoś potrafi posługiwać się głosem, a nie poruszającymi postami typu ' Nie lubię, gdy ktoś mnie obraża '. Tylko że nie o hipokryzje tu chodzi, a o ironię! O dystans i drwienie z jego braku. Odrobina sceptyzmu nikogo nie zabiła, a nawet gdyby, to mogę w takim razie zostać płatnym mordercą.

Wśród moich znajomych są szczęśliwie ludzie, którym tłumaczyć tego blogowego posta nie muszę i chwała ich rodzicom za inteligentne geny! Pokusiłam się jednak o jasne przedstawienie drugiego dna mojej wypowiedzi dla tych, którym trzeba tłumaczyć, bo się za bardzo obrażą i zaczną zamurowywać moja fejsbukową ścianę i już nigdy, przenigdy nie zobaczę jak ich kotu ładnie wyrósł pazur w prawej przedniej łapie.

Nie przepraszam, jeśli kogoś uraziłam. Ludzie z dystansem nie poczują się obrażeni.



25 lip 2012

ciemność, widzę.ciemność.

O rzesz! mój blog...blogusiu mały, cichutki, nic nie mówisz, że się kurzysz...jeju! Nie, nie. Nie zapomniałam. W życiu! Nigdzie indziej przecież tak często nie używam backspace'a. Nawet na facebooku! Przepraszam. Przyznaję, pogubiłam się.

Nie wiedziałam za bardzo gdzie jestem. To znaczy - w którym pokoju. Niewiarygodne jak ogromną powierzchnią może być 48 metrów kwadratowych, gdy zapada w nich totalna ciemność...

Tym razem o 2.10 wychodzę z samochodu. Wyszłabym o 1.55, ale zaparkowanie w środku nocy nie jest takie łatwe...i nie że tyle samochodów, że miejsca nie ma, nie. Miejsca, wydawało by się, w brud! Tylko drzew za dużo i liście z nich na auto mogą spadać i zatykać wszelakie otwory. No i ścieżek dla pieszych też za dużo. Potem ktoś pójdzie, zahaczy, chyba obcasem, nie wiem...i na pewno porysuje lakier. Wzdłuż chodnika też lepiej nie parkować, bo inne samochody, przejeżdżając, bardzo brudzą moje auto. Po 10 minut obliczania prawdopodobieństwa wystąpienia jakiegoś nieszczęścia z moim samochodem w roli głównej,  zastanawiam się, czy Peżot zmieści się w piwnicy. Jako że nie mam niestety przy sobie do niej kluczy, parkuję właściwie na ultranieryzykownym boisku do koszykówki, prawie wybiegam z auta, żeby nie zdążyć zmienić zdania co do jego położenia i..się zaczyna!

Nic nie widać....całe osiedle pogrążone w ciemności. Zero działającej latarni, żadnego światła z okien, na przejeżdżające samochody z reflektorami na boisku nie ma co liczyć. Pierwsza myśl - pułapka! Rozglądam się, no ale - nic nie widzę. Uruchamiam zatem drugi zmysł - nasłuchuję. Nikt nie nadchodzi...bosze! nikt mi nie pomoże! Uruchamiam trzeci zmysł - "ciesz się, że nikt nie idzie i weź do ręki telefon.". Biorę do ręki telefon, rezygnuję z dzwonienia po Łukasza, ze Szwecji ma daleko, więc postanawiam jedynie oświetlać sobie nim drogę...niech szlag trafi osobę, która kazała mi ustawić wygaszanie ekranu na co 10 sekund! Ale jest dobrze, widzę już swoją klatkę schodową. Teraz klucze. I co tu zrobić - trzymać telefon w jednej ręce, torebkę w drugiej i nie umieć wyciągnąć kluczy, czy schować telefon, ryzykując utratą jedynej nadzieji na przeżycie i wyciągnąć klucze!!?? aaaa!! od dzisiaj kluczę będę nosić na szyi.

No i tak jak przypuszczałam, cały świat został odcięty od prądu - włącznik światła na sieni nie zadziałał...no nic, trzeba się ratować - 25 schodów pokonałam z dziecinna łatwością. Gdy byłam kilka lat temu dzieckiem przechodziłam po nich milion pięćset razy dziennie - znam je na pamięć. Skoro więc schody były takie łatwe, to mieszkanie tym bardziej. Zapomniałam o telefonie specjalnie - przecież to mój dom! Nie będę potrzebowała żadnego tam światła. NIC BARDZIEJ MYLNEGO!

Przedpokój ciągnął się w nieskończoność. Czy ja aby na pewno weszłam do siebie do mieszkania ? Toż to jakiś pałac! Uruchamiam kolejny zmysł - no jednak mój przedpokój - ręce, które macają mówią, że drzwi z szafy te same. Ale gdzie ta kuchnia?! W kuchni schowek, w schowku świeczka, potem będzie z górki. Skręcam w prawo. Stopami wyczuwam dywan, czyli że to jeszcze nie kuchnia. Zawracam. Stopami wyczuwam ogon, czyli że to moja kotka. W końcu znowu skręcam, by uderzyć najpierw w krzesło, potem w stół, potem znowu wyczuć kotkę i potem zrezygnować z szukania świeczki, tylko zawrócić i przejść od razu do łazienki. Zamykam się, żeby kotka nie weszła. Mam małą łazienkę - wystarczy że się obracam wokół własnej osi i do wszystkiego mam blisko, więc nic mi tu nie grozi. Wanna okazała się być jednak bardzo wysoka, a potem głęboka. Myślałam, że wpadam do oceanu. Wzięłam szybki prysznic, nie wiem czyją gąbką się myłam. Wychodząc z wanny wyczułam, że zalałam całą łazienkę i że kotka jednak zdążyła wejść. Nie wiem czyim ręcznikiem się wytarłam i czyją szczoteczką myłam zęby. Nie wyczułam gdzie zostawiłam swoje rzeczy, więc olałam sprawę, jutro się je weźmie, teraz nie ma czasu, bo zaraz będzie 4 rano, trzeba iść spać. Do pokoju szłam wydawało mi się, następne 1,5 godziny. Ale telefon! Leżał niewinnie gdzieś w torebce. O nie! Nie poddam się! Bez telefonu nie zasnę! Różnym ludziom przytrafiają się różne historie w środku nocy, trzeba być pomocnym 24/7 - idę! Najwyraźniej los nie mógł już dłużej przyglądać się mojej nieporadności, bo telefon znalazłam bardzo szybko. Albo to uzależnienie mnie prowadziło. Z troską nacisnęłam klawisz, by oświetlić sobie drogę do łóżka i jestem pewna, że przynajmniej na chwilę oślepłam z tej jasności. Znowu po omacku, ale w końcu  doszłam do łóżka.

Morał tej opowieści jest prosty i wszystkim znany - tyle w nas samodzielności, ile światła mamy!

30 kwi 2012

Monika.moim.gościem.

POST SPECJALNY,

Specjalny, bo z gościnnym udziałem: Monika tekst napisała, przedstawiła na zajęciach, wzruszyła nim i się z niego cieszyła, więc niech ma, że udostępniłam jej bloga! Niech cały świat ujrzy co ma do powiedzenia...no okej, przesadzam. Niech te kilka osób tu zaglądających dowie się o czym rozmawiamy na zajęciach ;)


Miłość? Czy coś takiego w ogóle istnieje? Wiecie, takie uczucie? Najczęściej łączące dwoje ludzi, ale nie zawsze. Czasem trafi się ktoś trzeci. I bynajmniej nie jest on wyczekiwany, niczym niespodziewany gość na Wigilię! No i wtedy, gdy to "piąte koło u wozu" się pojawi, jak to mówi długowłosy blondyn w pewnej reklamie: "masz schody"!

Ciasto zwane przez poetów i niektórych zwykłych "zjadaczy chleba" (tych zakochanych) - miłością, składa się z wielu elementów, a proces jego przygotowania z kilku etapów!
I może o tych ów "etapach" na początek!

Etap numer jeden (mój ulubiony) - ZAUROCZENIE!
Kiedy to nagle Twój kolega z klasy, z grupy, z pracy staje się mega elokwentny. Przystojny już jest. Był. W końcu czymś przyciągnął naszą uwagę. I nawet jeśli powie coś totalnie głupiego, myślisz sobie - pewnie żartował. Otóż On wcale nie żartował, ani troszkę. Jeśli powiedział coś totalnie głupiego, to pewnie dlatego, że jest totalnie głupi, jak but z lewej nogi, ale w pierwszym etapie nie sposób nam tego dostrzec. Nasz wybranek jest ideałem. Nawet jeśli nie potrafi naprawić kranu, ugotować spaghetti, albo szybko jeździć na rowerze. Zauroczenie trwa!

Etap numer dwa - ZAKOCHANIE!
Niektórzy zbyt szybko przechodzą z etapu numer jeden do etapu numer dwa, później się rozczarowując, gdy zorientują się, że ta druga osoba spokojnie i niespiesznie została sobie w etapie numer jeden. Inni zaś, w ogóle do etapu drugiego nie dochodzą. Może to i lepiej dla nich. Tutaj obowiązuje tak zwany "okres promocji"! Zakupy z mamą, czy spacer z Nim? Spacer z Nim! Wyjazd do rodziny, czy randka z Nią? Randka z Nią! Nauka do egzaminu, czy seks z Nim? Tutaj może same sobie dziewczyny odpowiedzcie na to pytanie. To właśnie wtedy, jęczą zazdrosne o brak uwagi siostry. To właśnie wtedy dzwonią z pretensjami pijący bez Was piwo w barze kumple. Ale "okres promocji" trwa nadal!

Etap numer trzy - UCZUCIE!
Sama nie wiedziałam jak nazwać ten etap. I nie będę go specjalnie omawiać, bo po prostu nie ma czego.To miłość: najważniejsza rzecz na świecie, najpiękniejsze z uczuć, nie da się jej kupić za żadne pieniądze i najczęściej kończy się ślubem. Takie tam bzdety.

Etap numer cztery - PRZYWIĄZANIE!
To niby wtedy gaśnie uczucie i namiętność! I podobno trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść! Otóż guzik prawda! Jak patrzę na moich rodziców, którzy w zeszłą środę obchodzili 25. rocznicę ślubu, to myślę sobie, że ja chciałabym się tak do kogoś przywiązać! Znaleźć taką smycz! Jak już ją znajdziecie, nie puszczajcie. Luzujcie, przyciągajcie, ale nie wypuszczajcie z rąk!

I teraz, mamy już to ciasto, siedzimy sobie z przyjaciółką na kawie. Ta nam jęczy, że taka nieszczęśliwa jest, że nie może znaleźć miłości, skąd ja to znam. I pyta Nas: "jak Wy to robicie"?
Otóż ciasto miłości składa się z kilku elementów. Najważniejszym składnikiem jest podobno zaufanie. Nie wiem, tak mówią. Moja mama też tak mówi, a jak ona coś mówi, to podobno zawsze ma rację. Nie wiem, tata tak mówi. Zaufanie - jeśli się je straci, nie tak łatwo go odzyskać. Z zaufaniem nie jest jak z oponami do auta - letnie wymieniamy na zimowe, a zimowe na letnie i tak w kółko. Z zaufaniem, nie jest nawet tak jak z oponą rowerową, którą w razie awarii przystojny pan dopompuje Nam za darmo na stacji benzynowej. Akurat przystojnych, do-pompujących za darmo panów, w kwestii zaufania, bym raczej unikała. Kolejny składnik - wierność. Ale nie pamiętam co to jest, nie wiem, nieważne, może przejdźmy dalej. Wolność! O, to jest dopiero "temat rzeka"! Kiedy wyjście dziewczyny z koleżanką do klubu, jest jeszcze wolnością w związku, a wyjście jej chłopaka z kolegami na piwo, to już nadużycie tej wolności.

Podsumowując! Miłość? Czy coś takiego w ogóle istnieje?
Otóż istnieje! Miłość jest wszędzie, dookoła nas! I naprawdę jest najważniejsza i naprawdę jest najpiękniejszym uczuciem i naprawdę nie można jej kupić za żadne pieniądze! I fajnie jak kończy się ślubem! I tym, którzy tak jak ja na nią czekają - życzę gromu z jasnego nieba i motylków w brzuchu, a tym, którzy z tym gromem już nie jedną burzę przetrwali i nadal codziennie wychodzi dla nich słońce - cholernie zazdroszczę!

Miłość - serdecznie polecam - Monika Włodarczyk!

26 kwi 2012

wszystkie.wcielenia.Michaszki.

Drogie Panie, nie wiem czy wiecie, ale krąży po świecie plotka, że kobiety są niestabilne emocjonalnie. W sensie, że potrafią zmienić swoje nastawienie do życia w przeciągu kilku sekund. Co więcej - nikomu nie jest znana przyczyna tego niepojętego dla mężczyzn zjawiska. Z nieoficjalnych źródeł wiadomo, iż badania w tym zakresie prowadzili amerykańscy naukowcy z USA, a nawet japońscy z Japonii. Nie usatysfakcjonowali jednak żadnego z czekających z niecierpliwością na wyniki mężczyzn. Doszli bowiem jedynie do wniosku, że zjawisko zmiany nastroju nie jest zależne ani od wieku, ani ilości zjedzonej czekolady, ani tym bardziej od koloru bluzki mijanej w drodze do pracy sąsiadki.Wciąż jednak nie wiadomo, z czego nam się te niby zmiany biorą.

Osobiście uważam jednak, że albo zaszła jakaś dramatyczna pomyłka, albo mamy do czynienia z tajemniczą propagandą. Co prawda nie śmiem wypowiadać się w imieniu wszystkich kobiet świata ( bo np. z Niemką czy Filipinką nie rozmawiałam na ten temat ), ale samej siebie nigdy bym nie podejrzewała o jakąś niestabilność...w ogóle, jak się tak dłużej zastanawiam, to co to kogo obchodzi, że czasem nam się humor ewentualnie zmienia!? To jest nasza sprawa, a już na pewno nie mężczyzn! Skoro tak ich to trapi, że są w stanie prowadzić międzynarodowe badania, to niech nie prowokują nigdy takich zachowań! Właściwie jest jasne, dlaczego nas nie rozumieją! Tylko tak naprawdę nie chcą się dowiedzieć, bo jakby wiedzieli, to by się musieli dostosować! Lenistwo, nic więcej!

Nie no, może przesadzam...analizując wszystkie moje głosy na tak i na nie, jednak część mężczyzn, których spotykam, naprawdę potrafi się troszczyć. Bezinteresownie pomóc, wykazać czułością i zrozumieniem. A już na pewno cierpliwością, no bo w końcu baby potrafią być straszne. Tak, Panowie, zwracam honor. Wręcz mi przykro, że tak na Was nakrzyczałam...źle się z tym czuję. Kiepsko w ogóle wyglądam, zdaje się nic dobrego dla świata dzisiaj nie zrobię...I jeszcze ten katar. Przez chorobę człowiek czuje się taki bezużyteczny. Najgorsze, że smaku potraw nie czuję. Łukasz mi racuchy smaży, a ja nie wiem, jak bardzo mi smakują. Bo że smakują, to wiem, ale że jak bardzo, to już problem...Tragedia ! Pójdę do łóżka może...nic mi się nie chce...

Ale zanim zasnę jeszcze chciałabym napisać, bo to bardzo ważne, że...że co ? Żę...hm..a, trudno zapomniałam. Taka, jejku, roztrzepana jestem dzisiaj! hihi...no nic nie poradzę na tę chwilową nieporadność, ajajaj! :) haha! Głupiutka ja...

Zaraz...głupiutka!? No chyba jednak nie! Heloł! Nie rozumiem, jak mogłam tak nawet pomyśleć. Bzdury zupełnie chodzą mi po głowie. Teraz, kiedy mam tyle obowiązków! Nie mogę zaśmiecać mózgu bzdetami, bo trzeba usprawnić moje zorganizowanie dnia. Tak. Żadnych imprez, spotkań, jak najmniej snu i odpoczywania. Praca i samorealizacja jest najważniejsza! 5 posiłków dziennie, fitness, sport...Dyscyplina i opanowanie drogą do sukcesu. Kobieta powinna się rozwijać, a nie jakieśtam przyjemności. Czy badania na temat skoków nastrojów, pfff...ignoranci obowiązków! Zajmują się zjawiskami, które NIE ISTNIEJĄ! Marnowanie czasu.

Czy wyraziłam się jasno ?!

28 mar 2012

Pobudka!


Jestem niewyspana, a już nie takie wczesne rano. A Ty? Wyspanyś? Bo nie wiem, czy chce Ci się czytać i czy to co napiszę będzie adekwatne do zasobów Twojej energii...Jakbyś ich nie miał za wiele i czytać by Ci się nie chciało, to było by najlepiej...KTO MA TERAZ NADMIAR ENERGII NIECH ODEJDZIE OD KOMPUTERA. A pozostali niech się oddadzą zabiegowi przebudzenia! Bo to jest celem tego tekstu - pobudka! Orzeźwienie umysłu i zachęta do sprawdzenia możliwości Twoich zmysłów. Tych smakowych i zapachowych. Dotykowych? Jak kto woli, ale nie polecam, bo grozi poparzeniem...Mianowicie chciałabym, byś po tym, jak dzielnie dotrwasz do końca tekstu, miał ochotę napić się kawy! Ale nie takiej z automatu. Owszem, sama ją pije, ale jak ją kupuję, to jestem chyba jeszcze nie do końca przebudzona i zdaje się, że nie wiem co robię. Wcisnę, że zamawiam i potem sama woda udaje, że jest kawą. Albo kubek się rozpadnie i musiałabym zlizywać kawę z podłogi, a ludzie patrzą i trzeba się schylać...Szkoda zachodu. I też nie chciałabym, byś pomyślał o kawie w, bardziej lub mniej kolorowym, domowym kubku, zalewanej wrzątkiem. Zawierającej same toksyny. Aromatami nie grzeszy, ale za to są fusy - fajnie - można przepowiedzieć przyszłość. Tak, tę też piję. No bo jak mama chce zrobić, to przecież nie odmówię. Ale znam się i lubię, to się wypowiem. To nie są kawy godne uwagi. Twojej uwagi. Te napoje od prawdziwej kawy odbiegają bardzo daleko. Być może zdajesz sobie z tego sprawę, ale jeśli nie, to warto sobie uświadomić, że kawa nie ma pobudzać olbrzymią dawką zabójczej kofeiny. Kawa ma rozweselać podniebienie. Mamy się nią delektować. Dlaczego Włosi uchodzą za uśmiechniętych i zabawowych ludzi ? To jasne - bo piją bardzo dużo dobrej kawy! Dla nich dzień bez espresso, to dzień stracony. A to jest taka maleńka kawusia: dwa łyki i po kawie. No i jak niby takie maleństwo ma nas pobudzić do działania....? A jednak. W tych kilku mililitrach znajduje się prawdziwa bomba aromatów. Nie kofeiny. To smakiem i zapachem potrafi naprawdę zdziałać cuda. Jest bardzo intensywna, może być zbyt cierpka...zależy ile jest procentowo robusty w porównaniu do arabiki...chociaż nie - takich szczegółów Ci oszczędzę. No ale tak, może być zbyt cierpka. Dlatego kto nie ma odwagi wypić espresso, nich chociaż wypije cappuccino.  Jest zdecydowanie łagodniejsza, bo wzbogacana spienionym mlekiem. I może bardziej cieszyć oko, bo jak się barista postara, to i coś na niej narysuje. Są całe szkoły malowania na kawach...tyle mleka ile tam się zmarnuuuuuje! Ale efekty zapierają dech w piersiach. No przynajmniej na mnie robią wrażenie. No a niektórych zaskakuje zwykła kawa latte macchiato. Takie tam, trzy warstwy, czasem cztery, jak z syropem...Takie kawy są lepsze. Nie po to eksperci pracują nad doborem odpowiednich ziarenek, każdy owoc kawowca pielęgnują ze szczególną troską, by ich wartość doceniała tylko garstka ludzi. Tak, ja wiem, że niektórzy już się wystarczająco dosyć o tym ode mnie nasłuchali. Cieszy mnie, gdy ktoś coś z tego zapamiętuje. Wygarniam w kawiarniach najmniejsze niedociągnięcia. A dobrze podaną kawę przeżywam ze stoickim spokojem. Żeby nie popadać w zbędną euforię. Jeszcze napiwek bym musiała zostawić....Ale jeśli ktoś dalej jest nieprzekonany do tych standardowo i odpowiednio podawanych, wyśmienitych i elektryzujących kaw, o których wspomniałam i uważa,  że po sobocie tylko "zalewajka" mu pomoże, to niech przy okazji następnej imprezy wypije chociaż kawę po irlandzku. Jest jakby bardzo...imprezowa. Wtedy wybaczę niedzielną zalewajkę ;)

Kawę w DruidPubie i KaFe InnI POLECAM,
Michaszka.

7 mar 2012

Pewnie.Cię.zaskoczy.

Kto by pomyślał, że naprawdę tak jest...? Owszem, mama mówiła i dużo innych osób mówiło. I oni wszyscy mieli niezaprzeczalne argumenty i byli pewni swego...ale twardo twierdziłam, że nie uwierzę, póki sama nie doświadczę!

I stało się. Dotarło. Kto jeszcze tego nie wie, niech czyta i się uczy, bo mam niezaprzeczalne argumenty i jestem pewna swego - otóż życie jest nieprzewidywalne!

Było już wcześniej, ale zjawisko to nie istniało dla mnie jako obiekt głębszych rozmyślań. Teraz, z racji jutrzejszego Dnia Kobiet, poczułam potrzebę zastanawiania się. Kto by pomyślał....Jeszcze nie tak dawno drogi w Krakowie były dla mnie ciemną magią. Dziś, pod koniec studiowania i przejściu tam niezliczonych kilometrów, nadal są ciemną magią. Kto by pomyślał...Wciąż spotkam się z krytyką mojej niesystematyczności tu, na blogu. Nie, to nie jest argument na to, że życie mnie zaskakuje. Zaskakuje mnie raczej to, że wciąż się tego nie oduczyłam. Zwykle nie umiem się pogodzić z poważną krytyką...no kto by pomyślał!? No a tego, że tak mało osób lubi kożuszek z mleka, to już bym się nigdy nie spodziewała!

Nawet mi to nie przeszkadza. Niech się życie nie przewiduje. Jasne, najlepiej jakby robiło miłe niespodzianki, no ale nie można mieć wszystkiego - zaskakuje i jeszcze zawsze pozytywnie ? - nie, nie można być pazernym. Zdawanie sobie sprawy z grożącego niebezpieczeństwa ułatwia jego później eliminowanie. Ale oczekiwać dobrego też można. Bo to, że życie w końcu serdecznie zaskoczy, to pewne!

5 sty 2012

bardziej.niż.mniej.

Podejście numer 34308545673913573476.

Prawie na początku grudnia była pierwsza rocznica mojego się tu uzewnętrzniania, a mamy prawie połowę stycznia, więc czas coś powoli napisać. Otóż z okazji nowego roku przyznam szczerze, że uzewnętrzniania się tu nie planowałam, natomiast systematyczność owszem. Dlatego, oczywiście z okazji nowego roku, życzę sobie, aby żaden z moich planów nigdy nie był tak źle realizowany. A rachunku sumienia czy czegoś takiego nie będzie, bo matematyki nie lubię. A jeszcze, z okazji nowego roku, pozwolę sobie zauważyć, że zmian można dokonywać i wnioski wyciągać w każdy inny dzień roku też. Nie tylko 1 stycznia. Można też nigdy niczego nie postanawiać i nie wprowadzać w życiu zmian na siłę. Bo czyż nie jest tak, że czasem wszystko samo przychodzi ? Ja se leżę - co ja pacze?! - a tu samo przyszło. Nie ? Ale na pewno można zdania pisać składne bardziej lub mniej. I można mieć do przekazania więcej lub też mniej. Może się coś komuś podobać bardziej niż mnie, a ktoś może umieć robić na drutach lepiej niż jego babcia. Ja jestem czasem bardziej od Ciebie, a Ty czasem bardziej ode mnie i od tego faceta na koniu. Czasem jest coś bez sensu. A nie ma sensu kupować kredensu...nie ? A skoro nie widać różnicy, to po co przepłacać ?

Lubię czasem absurd i placki zawsze.

Ruszam tym postem z postanowieniami. Wady moje - strzeżcie się! Siedzę na koniu.
(No nie mogłam się powstrzymać.)